sobota, 24 kwietnia 2010

We Speak Texan - Annihilation


Ile... w sensie jak długo można podniecać się trzema utworami podziemnej kapeli defkorowej?
3 lata!
Tyle właśnie podniecam się tym guwnem. I jakoś nie żal mi tych trzech lat jakkolwiek patosem to śmierdzi.
Co tak mnie urzekło w tym będzie?! To co w defkorze liczy się najbardziej. Defmetalowa moc, hardkorowe zacięcie, bezkompromisowość, przyspieszenie na prostej, zwolnienia na winklach, drifting na gryfach, molestowanie głowy basem, ogólnie 4 płaszczyzny wokalne - skrim (którego koledzy z Suicida Silenca powinni czcić) selektywny i subtelny wokal per se wyciągnięty z hardcoreu (również udany) growl (podchodzacy momentami pod guttural, ale nie do końca osiągający tenże) i moja ukochana świnka, różniąca się zupełnie od tej w takich (świetnych) kapelach defkorowych jak As for Us, Misericordiam (bardzo twardy zawodnik) czy Desired Affliction), brzmiąca jak cięcie aluminiowej rurki piłą tarczową... co dalej?! Brzmienie, które nie podlatuje metalkorem, ale również nie jest garażowe, perkusja... praktycznie pozbawiona słabych punktów, riffy zaliczające przyspieszenia, aby za chwilę przejść do temp wolnych i udowodnić panom z Karnifexa że jedyny breakdown, który im się udał to ten z pierwszego utworu na pierwszej płycie.
Pewnie coś jeszcze się znajdzie, ale pogubiłem się w tym co wypisywałem a dopiero jak skończę tekst będę wprowadzał poprawki.
Generalnie tylko Misericordiam może konkurować z We Speak Texan, ale tylko wg mojej subiektywnej oceny defkoru, która kategorycznie odrzuca wszelkie zapędy homoseksualistyczne w tej muzyce. Słowem - pedalish? wypadash!
Misericordiam również osiąga wysoki poziom brutalności, jednak grają zupełnie inaczej.
Wracając do ad remu:
Aby dobrze poznać te demo mozna albo je przesłuchać (8 minut) albo przegryźć się z tą chaotyczną jak sto pięćdziesiąt recką fanboja (trochę dłużej). Polecam najpierw przeczytać.
Annihilation zaczyna się od ballady o Carlu Winslowie, owa ballada zawiera mocne breakdowny, blast bity, szlachtowanie kataną samurajską i przetaczanie się przez mózg słuchacza z prędkością 100Km\s, czyli to czego ballada nie powinna w sobie mieć.
To również pokaz zdolności wokalnych Tommyego Brooksa, ale kogo obchodzi wokal?!
Tu chodzi o szybkość i moc. Kiedyś napisałbym o konkret pizdę i kopa w ryja, ale to było kiedyś. Ponieważ ten utwór utwór zwalnia tylko przy breakdownach, nazwany został paszkwilnie balladą, ale wiadomo że to stary i niemodny żart... wcale nie śmieszny z resztą.
Na perkusji siedzi jakiś chędożony maniak, konkurujący pewnie do antyprestiżowej nagrody Sickest Drummer...
Wiem że brzmienie perkusji to raczej kwestia produkcji, ale co? O Producencie mam pisać, to na pewno jakiś głupek jest!!!
Cholernie podoba mi się brzmienie centrali, może nie jest takie nabasowane jak w The Partisan Turbine (które defkorem nie jest) ale mimo to brzmi jak seria z kałasznikowa do posłów SLD i UP. Moim skromnym tak powinien brzmieć defkor, bez przesady basu, bo tu jednak liczy się również hardcore'owa atmosfera.
Moge jeszcze popisać o blastach i innych cholerstwie na którym się nie znam, bo na perkusji nie gram... ale kogo obchodzi jakiś podrzędny bębniarz?!
Basista to najbrzydszy członek zespołu, jakby taki przystawiał się do mojej siostry to bym zastrzelił dziada. Ale na scenie chłopak czuje się bardzo dobrze że swoim instrumentem w ręku. Robi za dobasowiacza. Gra pod perkusistę i dorzuca do pieca podczas breakdownów, dzięki niemu WST brzmi tłuściej i lepiej... ale jakby go nie było to pewnie i tak by nikt nie zauważył.
Gitarzystów jest trzech. Szkoda że tak mało... ale chłopaki mieli mały pokój do prób i więcej by nie weszło.
I muszę to napisać, nigdy nie lubiłem onazinowania gryfu celem wydobycia popisowych sól i zadziwienia publiki swym stażem gitarowym. Beneath the Massacre (które również defkorem nie jest) jest tego przykładem, kolejnym jest cały technical Death Metal.
U panów z WST riffy nie są w żadnym wypadku łatwe i lekkie do zagrania. Ale kiedy chodzi o grę szybką i bijącą po mordzie nie ma miejsca na zabawę w "kto lepiej zagra"... wyjątkiem jest wejście do najlepszego breakdownu na demie, a mianowicie tym w utworze Benediction. No dobra. ale po cholerę pisać o gitarzyście, który nie chce wykorzystać swoich umiejętności do końca?!
Najlepszym utworem wedle mej oceny subiektywnej jest właśnie rzeczone Benediction. Kolejny to The Ballad of Carl Winslow... najsłabszy, co nie znaczy że nie deklasuje większości innych kapel wydaje mi się Gangstas don't die, they get chubby and move to Miami. była jakaś fala uwielbienia dla tego kawałka, po tym jak wszystkie trzy pojawiły się na jutubie, ja jednak nie czaję kultu... aż takiego.
No dobra, było o zaletach, to teraz coś o wadach można by nabazgrać.
Jeśli chodzi o samą muzykę, to najbardziej przyczepiłbym się do tego że jest jej tak mało. Drugą wadą jest to że... ... ...
drugiej wady nie ma.
Texani mieli do wydania debiutancką płytę, można nawet posłuchać dwóch nowych utworów na jutubie w jakości - zjebane nagłośnienie |razy| nagrywanie komórką = i tak gówno usłyszysz. Ale poświęciłem się i wsłuchałem się, wytężyłem słuch i jestem teraz jeszcze bardziej podjarany na tą płytę, która pewnie nigdy nie zostanie wydana.

Ale jest nadzieja.... i tą wiadomość odczytałem dziś, jeszcze mi banan ze ryja nie zeszedł.
WST już się nie odrodzi, ale zespół próbuje się reaktywować pod inną nazwą. Na razie szukają pałkera, pewnie nie znajdą. I pewnie będą grali jakieś pedalski guano dla nastolatek... ale i tak się cieszę że są w ogóle jakieś wieści.

Ocena płyty... wróć... nie płyty tylko dema... Ocena dema Annihilation - 17\10 - mniej nie dam.
Nie polecam nikomu.
Nie słuchajcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz